“Po blisko 50 latach pracy w roli trenera, sensem mojego życia jest zarażanie pasją do piłki ręcznej” – mówi nam wybitny hiszpański trener Manolo Cadenas, który na początku września odwiedził Polskę przy okazji treningów w Szkole Mistrzostwa Sportowego w Kielcach oraz konferencji trenerskiej zorganizowanej przez Związek Piłki Ręcznej w Polsce. W obszernym wywiadzie Manolo Cadenas podzielił się z nami historiami nt. pracy w Orlen Wiśle Płock, rywalizacji z Polską podczas Mistrzostw Świata 2015 w Katarze czy nieudanych prób ściągnięcia do Hiszpanii byłych reprezentantów Polski, a także przedstawił swoje przemyślenia na temat bieżących trendów w naszej dyscyplinie.

Zwycięzca Pucharu Zdobywców Pucharów (1990, 1999, 2005), Mistrz Hiszpanii (2001), Zwycięzca Igrzysk Panamerykańskich (2019), wicemistrz Europy (2016) oraz uczestnik igrzysk olimpijskich (2020). Trener m.in. Barcelony (2007-2009), Ademar León (1995-2007; 2012-2013; 2019-2023), Orlen Wisły Płock (2013-2016) i Mieszkowa Brześć (2018–2019). Selekcjoner reprezentacji Hiszpanii (2013–2016) i Argentyny (2017–2021).

To tylko niektóre z osiągnięć Manolo Cadenasa, który pracę w roli trenera piłki ręcznej rozpoczął w 1986 roku w hiszpańskim Oviedo. Na przestrzeni lat stał się jednym z najbardziej utytułowanych szkoleniowców hiszpańskiego pochodzenia, trzykrotnie będąc wybranym najlepszym trenerem roku w swoim kraju. W 2023 roku, z powodów zdrowotnych, zrezygnował z dalszej pracy w roli trenera Ademar León.

Na początku września Cadenas odwiedził Polskę, by przez kilka dni prowadzić treningi z młodzieżą Szkoły Mistrzostwa Sportowego ZPRP w Kielcach, a następnie wystąpić jako prelegent podczas trenerskiej konferencji licencyjnej w Łodzi zorganizowanej przez Związek Piłki Ręcznej w Polsce.

Maciej Szarek, Związek Piłki Ręcznej w Polsce: Ucieszył się pan na okazję powrotu do Polski?

Manolo Cadenas: Oczywiście! Polska jest dla mnie naprawdę wyjątkowa, bo przeżyłem tutaj jeden z najlepszych okresów w trenerskiej karierze. Gdyby to tylko zależało ode mnie, pracowałbym w Polsce jeszcze dłużej i żałuję, że tak się nie stało. Kiedy myślę o czasie spędzonym w Polsce, często żartuję, że przeprowadzka do Płocka była dla mnie jak studencki wyjazd na Erasmusa. Byłem bardzo zadowolony z doświadczeń, jakie wówczas zebrałem. To była moja pierwsza praca poza Hiszpanią, więc płocki klub od razu stał się dla mnie bardzo ważny.

Jestem bardzo zadowolony, że mogłem wrócić do Polski i czuję się zaszczycony, że Związek Piłki Ręcznej w Polsce zwrócił się do mnie z propozycją uczestnictwa w konferencji trenerskiej w Łodzi, a Radosław Wasiak zaprosił mnie na kilka dni do Szkoły Mistrzostwa Sportowego w Kielcach. Nie mogłem odmówić. W wieku 69 lat, po blisko 50 latach pracy w roli trenera, obecnie sensem mojego życia jest zarażanie pasją do piłki ręcznej i przekazywanie mojego doświadczenia innym.

O czym mówił pan naszym trenerom podczas konferencji w Łodzi?

Po tylu latach zawsze mam coś do powiedzenia (śmiech)! Miałem wielkie szczęście trenować jednych z najlepszych zawodników na świecie, a pozostałych oglądać z bliska lub z nimi rywalizować. Kiedy zaczynałem trenować dzieci w Leganés, małym mieście pod Madrytem, nigdy nawet nie marzyłem, że dojdę do takich rzeczy. Dlatego udział w konferencji w Łodzi był dla mnie pasjonujący.

Na początku mówiłem o elementach, które najbardziej warunkują sposób gry podczas meczu, czyli o wpływie czasu i wyniku na sposób prowadzenia drużyny. Trenerzy muszą wiedzieć, jak reagować w zależności od tego, czy w danym momencie się wygrywa, remisuje, czy przegrywa. Jak mówi jeden z moich mistrzów, Jordi Ribera (obecnie selekcjoner reprezentacji Hiszpanii – red.), zawsze trzeba mieć tzw. plan B. Czasami musisz go zaimprowizować, ale nigdy nie możesz pozostać bierny, gdy sprawy nie idą po twojej myśli. Kiedy wynik jest niekorzystny, zawsze trzeba reagować, coś zmieniać i zachęcać zawodników do robienia tego samego.

Czego dotyczyła druga część konferencji z pana udziałem?

Gry w kontrataku, która, wydaje mi się, była cechą charakterystyczną mojego zespołu w moim najlepszym czasie trenerskim w rodzinnym Ademar León. Po pięciu sezonach dominacji Barcelony (w latach 1996-2000 – red.), właśnie dzięki doskonałej grze w kontrataku potrafiliśmy ją zdetronizowaliśmy i wygraliśmy ligę. Dlatego też odważyłem się mówić o tym, jakie wypracowałem ćwiczenia, które przyniosły sukces.

W dobrym kontrataku nie ma żadnego sekretu. Zwłaszcza dzisiaj, kiedy dzięki Internetowi wszyscy wszystko wiedzą. Według mnie chodzi wyłącznie o wytrenowanie pewnych schematów, dzięki którym będzie można wykonać tranzycję pozycji szybciej od przeciwnika i go zaskoczyć. Dzięki pokazanym przeze mnie ćwiczeniom, można rozwijać zarówno zdolności techniczne, jak i mentalne.

Po wykładach miał pan okazję zobaczyć mecze o Superpuchar Polski, w tym starcie Orlen Wisły Płock z Industrią Kielce (27:23). Wróciły wspomnienia, gdy sam zasiadał pan na ławce Nafciarzy?

Oczywiście! Pobyt w Płocku wspominam bardzo dobrze, ale… brakuje mi jakiegoś pucharu na pamiątkę! Pracowałem w Wiśle trzy lata i nie wygrałem żadnego tytułu, bo wszystkie trofea zdobył z Kielcami Talant Dujshebaev. To było dość trudne do przełknięcia. Teraz poziom drużyn się wyrównał, na co na pewno wpływ ma też wyrównanie budżetów obu klubów. W moim czasie ta różnica była większa, przez co Kielce były po prostu sportowo lepsze. Trudno było ciągle przegrywać, ale na pewno wszyscy rozwinęliśmy się w Płocku jako zawodnicy, trenerzy i klub.

W ostatnim czasie zdecydowaną większość spotkań na linii Płock-Kielce wygrywają Nafciarze. Jedno pozostaje jednak niezmienne – na trenerskich ławkach obu klubów wciąż zasiadają Hiszpanie. Jak porównałby pan trenerów Talanta Dujshebaeva i Xaviera Sabate?

Talant jest jednym z najlepszych w historii, zarówno jako zawodnik, jak i w roli trenera. Ma sukcesy, o jakich wielu może tylko pomarzyć. Xavier natomiast wciąż ewoluuje jako szkoleniowiec. To, że w zeszłym roku wygrał ORLEN Superligę i ORLEN Puchar Polski, a teraz zwyciężył w Superpucharze Polski, to coś naprawdę wyjątkowego. Ciekawym jest, że obaj mają dość odmienny pomysł na prowadzenie zespołów, przez co widać różnice w postawie ich drużyn. Gra Industrii Kielce jest o wiele bardziej otwarta i bardziej nastawiona na atak. Orlen Wisła Płock skupia się bardziej na kontroli rytmu spotkania i mocnej obronie. To bardzo ciekawe zestawienie, które zawsze gwarantuje ciekawe mecze.

Czy da się w ogóle stwierdzić, że któryś z pomysłów na prowadzenie drużyny jest lepszy?

Nie. Myślę, że trenerzy w całym swoim ogóle są na tyle różni, że mogą osiągnąć podobny sukces, mając zupełnie inne cechy i pomysły. Gdybym miał wskazać jedną rzecz, która ich wszystkich łączy, to powiedziałbym, że jest to pasja do piłki ręcznej i do tego, by każdego dnia odkrywać ją na nowo, próbując nauczyć się czegoś więcej o naszej dyscyplinie. Jeśli ktoś to w sobie ma, to już bardzo dużo. Następnie ważna jest chęć przekazania swojego zapału i wiedzy dalej, by zawodnicy także poczuli w sobie pasję i chęć do ciągłej poprawy.

Jakie jeszcze są cechy dobrego trenera?

Uważam, że każdy dobry trener pozwala swoim zawodnikom na wyrażanie siebie na parkiecie. Każdy gracz musi mieć odpowiednio dużo miejsca, żeby realizować swój indywidualizm, ale jednocześnie potrafić działać w grupie. Nie jestem zwolennikiem tego, aby zawodnicy zawsze grali według z góry ustalonych zasad. Jeśli mają osiągnąć najwyższy poziom, muszą odnaleźć swój styl gry i mieć wolność do wyrażania siebie poprzez grę, a rolą trenera jest to, by im w tym pomóc.

Nasz zawód się ciągle zmienia, bo stale zmienia się świat i społeczeństwo. Trzeba otwierać się na nowe generacje i podążać za trendami. A kto się nie poprawia, ten się pogarsza. W tym sensie zawsze byłem z siebie zadowolony, bo nawet dziś, mając 69 lat, potrafię dobrze dogadać się z młodymi zawodnikami.

Nauka której umiejętności przysporzyła panu najwięcej trudności?

Musiałem bardzo szybko nauczyć się kontrolować swoje emocje. Kiedy byłem zbyt zmotywowany, czasem potrafiłem dać ponieść się emocjom i stracić koncentrację w trakcie treningów lub meczów. Każdy ma swoją słabość, nad którą musi pracować. Z czasem udało mi się trochę opanować (śmiech)!

Co sprawiło, że to właśnie hiszpańscy trenerzy zdominowali rynek w ostatnich latach? Był okres, że na ośmiu ćwierćfinalistów Ligi Mistrzów, sześciu posiadało hiszpańskich trenerów!

Dziękuję za docenienie naszej pracy. Myślę, że każda nacja przechodzi przez swoje cykle. Drużyny, które kiedyś były na topie, niekoniecznie utrzymały swoją pozycję. Podobnie było z Hiszpanią. Kiedy zaczynałem pracę jako trener, nie byliśmy potęgą. Było wiele państw o wiele lepiej rozwiniętych od nas. Żeby zmienić sytuację, najważniejsze było dla nas obserwowanie i uczenie się od innych. Analizowaliśmy, jak wygląda piłka ręczna w różnych krajach i to, co najlepsze, wyciągnęliśmy dla siebie. Falę wybitnych trenerów zapoczątkowali Domingo Barcenas czy Juan de Dios, a potem nastał czas Valero Rivery i jego wielkiej Barcelony, którą do dziś nazywamy w Hiszpanii “drużyną marzeń”, bo pięć razy z rzędu wygrała Ligę Mistrzów (w latach 1996-2000 – red.). Reszta ligi musiała choćby spróbować nawiązać z nim walkę, co wszystkich nas zmotywowało do poprawy.

Paradoksalnie, pomógł nam też kryzys, który mocno dotknął Hiszpanię niedługo później. W naszym sporcie nie było pieniędzy, więc nasi najlepsi trenerzy musieli wyjechać za granicę, żeby godnie żyć. Tak zaczęła się hiszpańska ekspansja na Europę. Cieszę się, że nas doceniono, a wielu moich rodaków pracuje za granicą do dziś. Podobnie stało się naszymi zawodnikami. Wielu z nich kontynuowało swoje kariery za granicą, często później zostając tam szkoleniowcami.

Czyli to nie tak, że na obrzeżach Madrytu powstała tajemna szkoła hiszpańskich trenerów rodem z książek o Harrym Potterze?

(śmiech) Nic z tych rzeczy! Myślę, że nie ma żadnego wielkiego sekretu hiszpańskiej myśli szkoleniowej. Nigdy nie mieliśmy zawodników o wielkim potencjale fizycznym, dlatego musieliśmy wymyślić nieco inny sposób gry, który dałby nam sukces. Cieszę się, że nasza filozofia wciąż działa, czego przykładem może być tegoroczne zwycięstwo Hiszpanii w mistrzostwach Europy mężczyzn w kategorii do lat 20.

Czy na jakimkolwiek etapie “czerpania od innych” punktem odniesienia była także Polska?

Oczywiście. Hiszpania czerpała z przykładów z Polski. W swoim czasie imponowali nam tacy zawodnicy jak Daniel Waszkiewicz, Zbigniew Tłuczyński czy Bogdan Wenta. Polska kojarzy mi się także z wybitnymi specjalistami od przygotowania fizycznego. W pewnym momencie swoje treningi opierałem na publikacjach Filipa Naglaka, polskiego autora w zakresie treningu motorycznego.

Hiszpania dla polskich zawodników nigdy nie była jednak popularnym kierunkiem. Dopiero w ostatnich latach na transfery do Hiszpanii zdecydowała się większa grupa naszych graczy. Zarówno bardziej doświadczonych, przykładem Jakub Skrzyniarz, jak i stawiających pierwsze kroki w dorosłym handballu, jak Jakub Sladkowski czy Patryk Wasiak, którego sam pan ściągnął do Ademar León.

Muszę powiedzieć, że zawsze interesowałem się zawodnikami z Polski. W przypadku Patryka bardzo spodobała mi się jego gra i chciałem z nim pracować, jednak z powodów zdrowotnych musiałem odejść z Ademar León. Wiem, że pierwszy rok w Hiszpanii był dla niego trudny, ale ma jeszcze czas, żeby się rozwijać.

Pamiętam też współpracę z Mateuszem Piechowskim w Wiśle, a potem w Ademar León (Piechowski grał tam w sezonie 2020/2021 – red.). Gdy przychodziłem do Płocka, Mateusz grał w II drużynie jako rozgrywający. Przeniosłem go do pierwszego zespołu i zrobiłem z niego obrotowego, który niedługo później dostał powołanie do reprezentacji Polski. Problem Mateusza polegał na tym, że bardzo często doznawał kontuzji, które uniemożliwiły mu rozwój i pokazanie pełni umiejętności. Przeskok z II zespołu do reprezentacji Polski dużo mówi jednak o tym, jaką pracę wspólnie wykonaliśmy.

Proszę mi wybaczyć, ale trochę mało tych nazwisk, jak na deklarację o zainteresowaniu polskimi graczami….

Bo ściągnięcie Polaków do Hiszpanii było w pewnym momencie w zasadzie niemożliwe! Kiedy w latach swojej świetności Ademar León miał duże pieniądze, bardzo interesowałem się zawodnikami z Polski i chciałem ściągnąć do Hiszpanii m.in. braci Lijewskich, Bartosza Jureckiego, a potem Adama Wiśniewskiego. Było to jednak bardzo trudne, bo w tamtym czasie z jakiegoś powodu Polacy dołączali wyłącznie do niemieckich klubów! Jako pierwszego udało mi się ściągnąć właśnie Mateusza Piechowskiego, a później Patryka Wasiaka.

Z większą liczbą Polaków spotkał się pan zatem dopiero w Płocku. Który z naszych reprezentantów zrobił wówczas największe wrażenie?

Michał Daszek i Kamil Syprzak w Orlen Wiśle Płock byli wybitni. Musiałem jednak przez nich bardzo cierpieć podczas Mistrzostw Świata 2015 w Katarze, kiedy Polska z nimi w składzie wygrała z nami w meczu o brązowe medale (Manolo Cadenas był wówczas selekcjonerem reprezentacji Hiszpanii – red.). Kiedy “Dachu”, “Sypa” czy Adam Wiśniewski rzucali nam bramki, myślałem: “cholera jasna!”, ale z drugiej strony byłem też dumny, że przyczyniłem się do poprawienia ich poziomu gry i dołożyłem swoją rękę do tego, jakimi stali się zawodnikami. Przegrana w meczu o brąz to był dla mnie duży cios, ale miałem też satysfakcję, że jeśli już ktoś miał nas pokonać, to Polska bolała trochę mniej. Po pracy w Płocku traktuję wasz kraj jak drugą ojczyznę.

Z mistrzostw świata w Katarze z pewnością zapamiętał pan też nazwisko Michała Szyby, który najpierw doprowadził do dogrywki, a potem rzucił decydujące bramki na korzyść naszej reprezentacji.

Szyba? Tak, dobra pamięć! Ale ja bardziej zapamiętałem tych, którzy w tamtym momencie zawalili obronę (śmiech)! Myślę, że w Katarze Polska była bardzo dobrą mieszanką starszych i doświadczonych zawodników z młodymi i utalentowanymi graczami. To przyniosło wam sukces. W sporcie wszystko toczy się falami. Nikt nie wie, kiedy w danym kraju pojawi się kolejna złota generacja, ale mam nadzieję, że Polska szybko wróci na najwyższy poziom.

W takim razie na koniec rozmowy proszę nam jeszcze trochę pomóc, ma pan w końcu renomę wybitnego łowcy talentów: jak wcześnie rozpoznać dobrego zawodnika?

Pierwszą i oczywistą rzeczą są warunki fizyczne. Druga sprawa to pasja do gry. Z czasem trzeba poświęcać coraz więcej, żeby stale poprawiać swój poziom. Zawsze szukałem zawodników o dużej cierpliwości i chęci do rywalizacji. Sportowcy to osoby, które muszą dojrzeć bardzo szybko i pod tym względem wyprzedzić swój wiek biologiczny. Teraz dużo mówi się o treningu mentalnym i o trudnościach psychicznych z powodu ciągłej presji, które powodują problemy i następnie spadek poziomu gry. Dlatego szybkie dojrzewanie zawodników jest dla mnie takie ważne.

Żaden trener nie obejdzie się jednak bez błędów. Ostatnio, gdy pracowałem jeszcze w Ademar León, sprowadziliśmy zawodnika z Chile o nazwisku Erwin Feuchtmann. Po jakimś czasie powiedziałem mu, że już na niego nie liczę. Kiedy odszedł od nas do Tuluzy, jego talent eksplodował. To był mój błąd, że nie umiałem tego dostrzec. Ale myślę też, że finalnie moja decyzja mu pomogła! To prawdziwy wojownik i obrócił niekorzystną sytuację na swoją korzyść, wykorzystując motywację do poprawy.

Podczas treningów w Szkole Mistrzostwa Sportowego w Kielcach wpadł panu ktoś w oko?

To oczywiste, że zawodnicy w tym wieku muszą się jeszcze wiele nauczyć, więc nie mogę pozwolić sobie na takie oceny. Mogę za to powiedzieć, że bardzo podoba mi się struktura, jaką stworzył Związek Piłki Ręcznej w Polsce dzięki Szkołom Mistrzostwa Sportowego. W Kielcach zebrano świetnych trenerów, którzy kiedyś byli świetnymi zawodnikami. Teraz stanowią oni autorytety dla nowych generacji i mogą przekazywać im swoje doświadczenie. Najbardziej utalentowani chłopcy mogą natomiast w pełni poświęcić się piłce ręcznej, bo mogą połączyć ją z nauką w jednym miejscu. Uważam, że to świetna inicjatywa, której brakuje w Hiszpanii. Dla wszystkich to wręcz sytuacja idealna. Choć mam już swój wiek, gdyby tylko zdrowie pozwoliło, chętnie zostałbym tutaj, żeby popracować w takim miejscu!